Wiecie, bo to nie jest wcale tak, że ja te wszystkie mądrości mam w głowie. Najczęściej takie mądrości przychodzą do mnie w rozmowach z innymi ludźmi. Od jakiegoś czasu brzęczy mi w uszach zdanie, które powiedziała Martyna:
“Może i jest mniej, ale w tym mniej jest też jakieś więcej”.
Macie czasem tak, że przypadkiem usłyszycie coś, przeczytacie lub zobaczycie i nagle znajdujecie rozwiązanie dla spraw, z którymi zmagaliście się od jakiegoś czasu?
To zdanie tak bardzo zapadło mi w pamięć, bo dotyczy tego, z czym nie mogę sobie poradzić na wielu płaszczyznach. Zaczynając od liczby ciast na imprezie rodzinnej, przez liczbę przepracowanych godzin i nieprzespanych nocek, aż po kolejne obowiązki i obietnice składane mimowolnie bliskim, a często też zupełnie obcym ludziom, bo wydawało mi się, że coś muszę…
Skąd się to bierze – nie wiem, ale bardzo często słyszę w rozmowach, że wiele kobiet ma podobnie. Siadają często na dywanie i płaczą, ze zmęczenia, z niemocy, z poczucia, że dźwigają na swoich plecach całą rodzinę. A gdyby tak zacząć od małych rzeczy, z których można zrezygnować? Być może dzieciom nie potrzeba tylu zajęć dodatkowych, okna nie muszą lśnić przed świętami, a na obiad wystarczy zupa pomidorowa?
Często mówicie, że inaczej się nie da bo… i tu caaała lista różnych argumentów, znacie je doskonale. A gdyby jednak odpuścić, poukładać od nowa, z miłością do SIEBIE i doświadczyć tego, że w tym mniej, zawsze jest jakieś więcej?